Monte Cassino – czy było warto? Część I






Jednym z ważkich zagadnień planowania operacji wojskowych jest przewidywanie… strat w kontekście efektów jakie mają być osiągnięte. Polskie Siły Zbrojne, ich sztaby i komórki planistyczne dokonywały takich ocen w trakcie swoich działań w okresie II wojny światowej.

11 maja 1944 w nocy  rozpoczęła się tzw. IV bitwa na linii Gustawa. Wzięli  w niej udział Polacy z 2. Korpusu. Pierwsze natarcie polskich żołnierzy w masywie Monte Cassino skończyło się niepowodzeniem. Drugie rozpoczęte w nocy 16 maja po bardzo ciężkich walkach na wszystkich odcinkach alianckiej ofensywy doprowadziło do opanowania przez Polaków zadanych przedmiotów natarcia. Sukces był rzeczywisty. Pisała o nim cała prasa światowa. Sprawa polska przez kilka dni była w centrum uwagi. Wyczyn naszych żołnierzy przeszedł do legendy. 

Monte Cassino
Fot. Piotr Godzina

Monte Cassino. Strategia, taktyka, straty polskie.

W kontekście bitwy o Monte Cassino często zadawane są dwa pytania. Pierwsze: czy bitwa o Monte Cassino była konieczna? Czy nie było innej możliwości przełamania frontu włoskiego, który zatrzymał się na tzw. linii Gustawa. Drugie pytanie równie często zadawane dotyczy kwestii strat polskiego 2. Korpusu. Czy ten wysiłek i straty były warte osiągniętych rezultatów. 

Odpowiadając na pierwsze pytanie należy wziąć pod uwagę kilka czynników i uwarunkowań o charakterze strategiczno-geograficznym. Ukształtowanie terenu na froncie włoskim wybitnie sprzyjało broniącym się Niemcom. Także pogoda. Leżące na drodze aliantów pasma górskie tj. Monte Cassino, Góry Aurunci pasmo Abruzzo oraz rzeki leżące w poprzek kierunku natarcia na północ Włoch określały strategię ataku. Polegała ona na próbie przełamania najtrudniejszego odcinka frontu przebiegającego właśnie przez masyw Monte Cassino,opanowaniu ważnego węzła komunikacyjnego – miasta Cassino, sforsowaniu rzek Rapido i Gari, wejściu w dolinę Liri na lewo od pasma gór Monte Cassino na drogę nr 6 w kierunku Rzymu. Trzykrotne próby podjęte przez Amerykanów, Hindusów, Gurkhów, Anglików i Nowozelandczyków kończyły się niepowodzeniem i ogromnymi stratami. Niemcy panowali nad terenem, głównie nad wzgórzami Monte Cassino kontrolując dzięki nim główny szlak komunikacyjny w kierunku północnym. W międzyczasie, po niepowodzeniu pierwszego ataku na Monte Cassino (styczeń 1944), podjęto w sztabie alianckim decyzję bardzo śmiałego manewru wyjścia na tyły Niemców na linii Gustawa w formie desantu morskiego pod Anzio-Nettuno oddalonego od Rzymu niecałe 50 km. Sam desant okazał się wielkim sukcesem aliantów i zaskoczeniem dla Niemców, którzy pomiędzy Anzio a Rzymem nie posiadali w tym momencie żadnych istotnych sił. Amerykanom zabrakło szybkiej decyzji skutkującej natychmiastowym natarciem szpicy sił amerykańskich na Rzym.

Gen. Anders na gruzach farmy Massa Albaneta, 19 maja 1944. Fot. archiwum autora

W takim wypadku najpewniej zostałby on zdobyty w ciągu 2 dni, a wojska niemieckie na linii Gustawa znalazłyby się w kotle. Dowodzący amerykańskim desantem pod Anzio wybrał inną strategię, pozornie słuszną i zgodną z kanonami sztuki wojennej: umocnienie przyczółka uchwyconego w trakcie desantu, oczekiwania na dalsze siły i powolnego rozwinięcia natarcia w głąb lądu. W ten sposób Amerykanie zaprzepaścili tzw. momentum , czyli unikatową sytuację na froncie, którą zwykle charakteryzuje krótkotrwałość. Gdy względy niewojskowe (polityka)  lub brak decyzji czyli upływ bezcennego czasu (zwłoka) działa na rzecz wroga, gdy ma on ten ekstra czas aby się otrząsnąć z zaskoczenia, okrzepnąć i zmobilizować – szansa taka czyli owe „momentum” przepada. Tak właśnie było pod Anzio. Gdy Amerykanie zajęci byli umacnianiem swojego przyczółka, Niemcy podciągnęli posiłki i rozpoczęli kontratak, który gdyby nie wsparcie dział artylerii okrętowej aliantów – zakończyłby się klęską aliantów i zepchnięciem ich do morza. Wynik strategiczny błędu pod Anzio dla całości frontu włoskiego był taki, że masa wojsk alianckich, która wylądowała z sukcesem za linią Gustawa na tyłach niemieckich została zablokowana i nie mogła wykonać żadnego ruchu ani w kierunku północnym (Rzym) ani w kierunku południowym ( Monte Cassino – Aurunci). W pewnych momentach była praktycznie okrążona i zagrożona zniszczeniem. Dlatego kolejna decyzja aliantów była logiczną konsekwencją zaistniałej sytuacji pod Anzio. Krótko mówiąc nie było innego wyjścia jak ponownie zaatakować masyw Monte Cassino i Aurunci aby odblokować nie tylko drogę do Rzymu ale także uratować tkwiących pod Anzio Amerykanów. Zmiana jednak polegała na tym, że kolejne natarcie alianckie na Monte Cassino – newralgiczny odcinek frontu – miało być wykonane na całej szerokości frontu: od pasma gór Aurunci (5. Armia amerykańska i Francuzi z korpusu gen. Juina) poprzez dolinę Liri i rzeki Rapido-Gari (Brytyjczycy z XIII korpusu), dalej przez odcinek Monte Cassino (przypadł Polakom) aż po korpus nowozelandzki na prawo od 2. Korpusu polskiego. Tylko strategia ataku na całej linii dawała szansę na przełamanie frontu poprzez oskrzydlenie Niemców. Stało się to faktem właśnie w paśmie gór Aurunci atakowanym przez francuski korpus gen. Juina, co zdecydowało o tym, że obrona niemiecka, także w masywie Monte Cassino zaczęła się chwiać. Polskie uderzenie na masyw Cassino było twardą i „niewdzięczną” robotą żołnierską, którą trzeba było wykonać aby wytworzyć presję na obronę niemiecką. Uderzenie polskiego korpusu bezpośrednio wpłynęło na sukces taktyczny i operacyjny XIII Korpusu brytyjskiego, który skutecznie pokonał główną przeprawę na rzece Rapido i Gari i wszedł w dolinę Liri – także stwarzając presję na Niemców i grożąc wyjściem na tyły masywu Monte Cassino oraz w kierunku szosy nr 6 na Rzym. Reasumując wydaje się, że w maju 1944 r. wobec zmarnowanej szansy na powodzenie desantu pod Anzio i zablokowaniu tam sił amerykańskich, manewr przełamująco – oskrzydlający na linii Gustawa (w tym na kierunku Monte Cassino) był jedynym możliwym rozwiązaniem.

Stanowisko niemieckiego moździerza. Fot. Bundesarchiv, Bild 101I-577-1917-08 / Haas / Wikimedia / CC-BY-SA 3.0

Co do pytania czy straty polskiego korpusu warte były rezultatu ? Jakie były te straty a jakie efekty bitwy? Po pierwsze choć to brutalne, straty na froncie zawsze są i będą. Wojsko czyli profesjonalna, umundurowana, wyszkolona, uzbrojona i zaopatrywana formacja służy do prowadzenia operacji w drodze podejmowanej walki zbrojnej (operacji wojskowych). Cechą tychże zawsze są straty w zabitych i rannych. Zawsze też są one przedmiotem kalkulacji przed rozpoczęciem operacji wojskowej. Gdy ich poziom w zestawieniu z celem operacji i kalkulowanym oporem wroga jest zbyt wysoki, dowódcy tej operacji winni rozważyć albo jej anulowanie albo też przebudowanie jej planu w kierunku zwiększenia sił i środków. Krótko mówiąc gdy nie ma rozsądnych szans na powodzenie – nie przeprowadza się operacji wojskowej. Tak się niestety nie stało w przypadku podejmowania decyzji o podjęciu walki zbrojnej w Warszawie w sierpniu 1944 r. W przypadku Monte Cassino, gdy dowódca polskiego 2. Korpusu, gen. Władysław Anders podjął decyzję o podjęciu się szturmu na ten masyw, starty te szacowano w zabitych na 3.500 żołnierzy (na ogólną liczbę 48.000 żołnierzy 2. Korpusu, co dawało 7,29 proc. stanu zaś w przypadku liczby 25.000 żołnierzy planowanych do bezpośredniego udziału w operacji dawało to: 14 proc. stanu). Na wyższym poziomie szacowano w korpusie straty na kierunku alternatywnym, tj. forsowaniu rzeki Rapido i ataku w dolinie Liri. W walce w masywie Monte Cassino życie straciło 924 polskich żołnierzy, a blisko 3.000 zostało rannych. Były to straty ludzko bardzo dotkliwe. Poległo wielu towarzyszy broni znających się od lat i szkolących się razem, często towarzyszy tułaczki czy zesłania w ZSRR. Był to szok dla wielu żołnierzy, którzy twardo walczyli, którzy stanęli na wysokości swoich fizycznych i mentalnych możliwości. Tak bywa często w bitwie, a wygrywa ją ten który szybciej się otrząśnie i uzupełni siły. Niemcy także ponieśli ciężkie straty ludzkie i w decydującym momencie walk o masyw Monte Cassino byli na skraju wyczerpania fizycznego oraz częściowo już okrążeni. Statystycznie więc polskie straty w zabitych pod Monte Cassino odniesione do ogólnej liczby żołnierzy 2. Korpusu wyniosły niecałe 2 proc. stanu korpusu (przed bitwą kalkulowano je na co najmniej 7-8 proc.). Gdy liczbę zabitych polskich żołnierzy (924) zestawi się z liczbą polskich żołnierzy faktycznie zaangażowanych w bitwę o masyw Monte Cassino (25.000) – straty te w zabitych wyniosą 3,7 proc. Straty łączne zaś, tj. w zabitych, rannych i zaginionych wyniosły odpowiednio: 924+ 2.931 + 345, co w zestawieniu do ogólnego stanu 2. Korpusu (48000) daje 8,75 proc. (zatem blisko kalkulacji sprzed bitwy w odniesieniu do zabitych), w zestawieniu zaś do liczby żołnierzy biorących udział w bitwie (25.000) daje poziom 16,8 proc. Łączne straty w walkach o Monte Cassino po stronie aliantów wyniosły w okresie styczeń – maj 1944 blisko 200.000 żołnierzy w zabitych, zaginionych i rannych, zaś łączne straty aliantów na froncie włoskim w okresie wrzesień 1943- maj 1945: 312.000 żołnierzy. Pokazuje to skalę zażartości i strat w walkach na linii Gustawa, w tym o Monte Cassino. Dla porównania do strat polskich (924), straty korpusu nowozelandzkiego w bitwie o Monte Cassino wyniosły w zabitych ponad 3 tys. żołnierzy, co spowodowało rozwiązanie korpusu.

Czy było warto ? Odpowiedź na to pytanie polega na analizie efektów. Efekt operacyjny tej bitwy polegał na przełamaniu frontu włoskiego, wyjściu na Rzym i jego zdobyciu oraz odblokowaniu Amerykanów pod Anzio. Efekt strategiczny z kolei polegał na związaniu ogromnych sił niemieckich we Włoszech, które nie mogły wskutek tego wejść do walki w Normandii i na froncie zachodnim. Poziom polskich strat w zabitych pod Monte Cassino, bolesnych ludzko, statystycznie wydaje się „umiarkowany” w porównaniu do innych polskich batalii (Powstanie Warszawskie; Lenino; Czerniaków; Arnhem) – o czym w drugiej części.

cdn.

Piotr Godzina

Piotr Godzina, niedoszły mecenas i oficer choć w rodzinie zielono było już od czasów Franciszka Józefa. Ustępuje pola wkurzonym pieszym i cyklistom, podziwia stare parowozy, pasjami słucha silników czołgowych choć czasem także śpiewu i rżenia koni. Wie do czego jest reduktor. Wozem bojowym małym i dużym przemierzył to i owo. Pisze dla draki i fasonu. Z mundurami za pan brat. Gdy jest na strzelnicy ogląda się za siebie. Lubi pieczony boczek i dywagacje przy koniaku.

Nie ma jeszcze komentarzy

Zostaw odpowiedź

Twój adres email nie zostanie opublikowany.