Tak daleko, a jednocześnie tak blisko… Archipelag Alandów, tworzony przez ponad 6,7 tysięcy wysp, leży na Morzu Bałtyckim, a konkretnie u wlotu do Zatoki Botnickiej i administracyjnie należy do Finlandii, która awłaśnie przystąpiła do NATO. Jednak po fińsku mówi tam zaledwie około 5 procent mieszkańców – pozostali posługują się szwedzkim. Wyspy cieszą się dużą autonomią, gwarantowaną specjalnym dekretem Unii Europejskiej. Są zresztą terytorium pozaunijnym, mimo że Finlandia przystąpiła do UE w 1995 r.
Tytułem wstępu chciałbym Wam uporządkować kilka faktów. Wyspy Alandzkie to położony na Morzu Bałtyckim archipelag, którego największa wyspa – Fasta Åland – liczy sobie około 650 kilometrów kwadratowych powierzchni. Resztę terytorium Alandów stanowią znacznie mniejsze i bardzo liczne skaliste wysepki, które wyrastając co kawałek z morza, tworzą malowniczy i w dużej części pozbawiony śladów ludzkiej działalności krajobraz. Dlaczego więc napisałem, że wyspy są niemal bezludne? Otóż zamieszkuje je łącznie 30 tys. ludzi, zajmujących się rolnictwem, rybołówstwem oraz hodowlą bydła. To właśnie na Alandach znajduje się najmniejsza gmina w Finlandii – Sottunga – licząca zaledwie 90 mieszkańców. Wyspy są strefą zdemilitaryzowaną i nad głowami nie przeleci nam tu żaden myśliwiec czy bombowiec, zaś mieszkańcy są zwolnieni z obowiązku służby wojskowej.
Jednak Alandy to przede wszystkim wspaniała, dzika przyroda. Podstawowym elementem krajobrazu są morskie zatoki, z których niemal pionowo wyrastają kamieniste, czasem pokryte lasem ściany. Wrażenie jest niesamowite, zwłaszcza kiedy zobaczymy wciśnięty wręcz w jakąś skalną półkę domek, najczęściej w żywym, czerwonym kolorze i prowadzącą do niego wąską drogę, wijącą się wzdłuż klifów. Fakt, że wzdłuż wybrzeży znajdują się nieco szersze i wygodniejsze, choć zazwyczaj nieutwardzone, trasy prowadzące do rozsianych po archipelagu baz z wypożyczalniami łodzi, ale jest ich stosunkowo niewiele. Dominuje tu przyroda w bardzo wysokim stadium swojej dziwiczej dzikości. Wrażenie owej niesamowitości tego miejsca potęgują wyrastające z morza, kilkumetrowej średnicy, granitowe „placki”, czyli słynne alandzkie szkiery oraz kamienne wysepki o wyjątkowo oryginalnych kształtach. Mówi się, że przypominają one legendarne Muminki ze słynnej sagi Tove Jansson, która zresztą pisała swe książki właśnie na Alandach.
Słuchajcie, piesza wędrówka po takim terenie to prawdziwa męska przygoda, podczas której przydadzą się każdemu z Was odpowiednie buty. Trzeba, rzecz jasna, uważać żeby nie poślizgnąć się na mokrym podłożu i nie zjechać kilku metrów w dół. Kolejna ważna sprawa to zachowanie orientacji w trudnym terenie – zgubić się jest naprawdę łatwo, a GPS i kompas potrafi tu zwariować. Przyznam szczerze, że dopiero na Alandach zrozumiałem co to znaczy dziewiczy las. Powywracane drzewa, prawdziwa plątanina wysokich na dwa metry paproci, a od czasu do czasu borowiki, koźlarze czy rydze o wielkości mogącej przyprawić zapalonego grzybiarza o palpitację serca. Dwa-trzy takie okazy z powodzeniem wystarczą na dobry posiłek, który dodatkowo możemy urozmaicić jagodami, malinami i borówkami.
Dzikich zwierząt jest naprawdę sporo – stosunkowo łatwo natknąć się na jelenia, sarnę czy łosia. Jak się znalazły na wyspach? Otóż dostały się tam po lodzie w czasie ostrzejszych zim i zaaklimatyzowały, praktycznie nieniepokojone.
Specyfika alandzkich dróg – zaczynają się one na jednym brzegu wyspy, po czym kończą szlabanem na drugim, a na sąsiedni ląd możemy dostać się promem lub większą łodzią. Alandy to kraina idealna dla osób chcących się wyciszyć i odetchnąć od cywilizacji.
Ważna informacja dla miłośników bushcraftu – otóż swobodne biwakowanie na Alandach jest możliwe – i nikt się do nas nie przyczepi – praktycznie w każdym nadającym się do tego miejscu. Można oczywiście skorzystać z jakiejś bazy turystycznej o różnym standardzie, ale jest ich niewiele i w sezonie często bywają wypełnione. Na co trzeba uważać? Otóż na wyspach występuje całkiem prężna populacja jadowitych żmij zygzakowatych, na które można się natknąć podczas zbierania chrustu, grzybobrania czy leśnej wędrówki. Możemy spotkać tu też i inne gatunki węży – zaskrońca oraz gniewosza plamistego, ale te nie są absolutnie groźne, poza tym, że schwytany w rękę zaskroniec może nas „obsikać” niezbyt przyjemnie pachnącą cieczą.
Zanim jednak znajdziemy jakieś tereny, na których zamierzamy zjednoczyć się z naturą, to naprawdę warto liznąć chociaż unikatowej alandzkiej kultury, będącej wypadkową wpływów fińskich i szwedzkich oraz unikatowego, specyficznego charakteru samych wysp. Idealną okazję będziemy mieli w Mariehamn, gdzie tak czy inaczej przywiezie nas główny prom ze Szwecji lub Finlandii. Już w trakcie krótkiego spaceru po miasteczku z pewnością zwrócimy uwagę na specyficzną zabudowę – otóż domy stoją tu jakby bezładnie, luźno, zazwyczaj nieogrodzone, a otoczone jedynie starannie utrzymanymi trawnikami – niczym na amerykańskiej prowincji. Niedaleko portu (zresztą w Mariehamn nigdzie nie jest daleko) – zresztą w jednym budynku – znajdują się dwa muzea, wizyta w których pomoże nam zrozumieć specyfikę archipelagu – Alands Museum i Alands Konstmuseum. Jeśli dysponujemy rowerem albo chcemy rozpocząć pobyt na Alandach od drobnej rozgrzewki, to niecałe 10 km od stolicy położona jest Jomalia z najstarszym na wyspach kościołem z XII w. Warto zwrócić uwagę na wieżę tego budynku – nietrudno odgadnąć, że musiała pełnić niegdyś funkcje obronne. Jeśli ktoś jest miłośnikiem poloników, koniecznie powinien zobaczyć zamek Kastelholm, zresztą jedyną tego typu średniowieczną budowlę na wyspach. Powita nas tam wizerunek orła białego na czerwonym tle – to na pamiątkę jednej z władczyń zamku, którą była Katarzyna Jagiellonka – córka Zygmunta I i Bony Sforzy, matka Zygmunta III Wazy.
Takie są właśnie Alandy – historia miesza się tu ze współczesnością, kultura z dziką przyrodą. Możliwości bushcraftu w dziewiczym świecie otaczającej przyrody, aktywnego odpoczynku i odkrywania tych terenów jest wręcz nieograniczona. Pozwolę sobie zauważyć, że o ile Wyspy Dziewicze skusiły swoimi atrakcjami Rockefellera, to Alandy z pewnością uczynią to samo względem miłośników bushcraftu – tj. prawdziwych „twardzieli”, którzy nie boją się zmęczenia połączonego z poszukiwaniem wielu nowych wyzwań, zakochanych w dzikiej przyrodzie. Dlatego z całego serca polecam je Wam!