Operator JW Agat najlepszy w Best Medic Competition






Zawody dla ratowników i medyków pola walki to nie tylko pomoc dla rannych, ale również forsowny 20-godzinny marsz, w trakcie którego należy pokonać kilkadziesiąt kilometrów oraz odpierać ataki przeciwnika.

Fot. mjr ANDRZEJ SULICH

Do tej morderczej rywalizacji z żołnierzami z US Army stanął żołnierz JW Agat, który zawody te wygrał! Organizatorem tych prestiżowych zmagań ratowników i medyków pola walki był Medical Department Activity w Bawarii.
Do rywalizacji w bawarskim Vilseck, gdzie położona jest amerykańska baza, stanęli żołnierze armii Stanów Zjednoczonych oraz Wojtek z gliwickiej jednostki komandosów, który do ww. zawodów przygotowywał się intensywnie przez okres kilku tygodni, doskonaląc nie tylko swoją kondycję fizyczną, ale również potrzebne tam umiejętności medyczne.

Fot. mjr ANDRZEJ SULICH

W JW Agat Wojtek służy od ponad 3 lat, a wcześniej był zwiadowcą w 18. Białostockim Pułku Rozpoznawczym. Swoje umiejętności medyka pola walki szlifował też będąc na misji wojskowej w Iraku.
Zawody były poprzedzone też teoretycznymi zajęciami, których zadaniem było ujednolicenie wszystkich procedur medycznych mających zastosowanie w obrębie pola walki.
Uczestnicy zawodów przystępowali do nich w pełnym umundurowaniu i ekwipunku bojowym, z karabinkami M4 oraz 30-kilogramowymi plecakami skrywającymi nie tylko dodatkowy mundur, maskę przeciwgazową, ale też prowiant i wodę.
W myśl scenariusza zaplanowanych ćwiczeń mieli oni przemieszczać-poruszać się wyłącznie pieszo po terenie zajętym przez siły nieprzyjaciela i sprawnie dotrzeć do linii frontu, by tam jako medycy wesprzeć będące w boju swoje jednostki.





Fot. mjr ANDRZEJ SULICH

Zmagania rozpoczęły się o czwartej nad ranem. W strugach padającego tego dnia deszczu musieli przebyć ponad 20 kilometrów. Po czym musieli przystąpić do udzielania pomocy pierwszemu napotkanemu na trasie rannemu w warunkach nieprzyjacielskiego ostrzału.
Celem takiego ćwiczenia było sprawdzenie umiejętności zachowania się w strefie bezpośredniego zagrożenia życia. Tu też należało się wykazać umiejętnością odparcia wrogiego ataku, ponieważ ranny w tej strefie musi poradzić sobie sam, zakładając sobie opaskę uciskową, kiedy medycy kierują podejmowanymi przez niego działaniami podając mu konkretne komendy.
W sytuacji kiedy poszkodowany jest nieprzytomny, w szoku i sam nie jest w stanie udzielić sobie pomocy – to dopiero wówczas za zgodą przełożonego medyk może zbliżyć się do niego i osobiście założyć mu opaskę uciskową.

Fot. mjr ANDRZEJ SULICH

Dalej na żołnierzy czekał trudny tor przeszkód oraz kolejny poszkodowany, którego obejmowała procedura MEDEVAC.
W każdym tego typu punkcie organizatorzy ćwiczeń umieszczali sędziego, który oceniał nie tylko techniczną poprawność wykonywanych czynności, ale również dokonywał pomiaru ich czasu.
Dalej, podczas kolejnej konkurencji uczestnicy musieli wynieść z piwnicy budynku rannego żołnierza, którego pozorował 80-kilogramowy fantom następnie przystąpić do czynności zbadania go zgodnie z wymogami procedury MARCHE.

Fot. mjr ANDRZEJ SULICH

Nazwa ww. procedury jest skrótem utworzonym z pierwszych liter angielskich słów, które określają dokładnie prawidłową kolejność czynności, które powinien wykonać medyk. „M” (od massive bleedings – masywne krwotoki) oznacza, że należy jak najszybciej i skuteczniej zabezpieczyć miejsce krwawienia. „A” (airways – drogi oddechowe) – trzeba sprawdzić, czy poszkodowany ma drożne drogi oddechowe i w razie potrzeby założyć mu rurkę nosowo-gardłową. „R” (respiratory distress) – oznacza konieczność opatrzenia ran klatki piersiowej. „C” (circulation) – to sprawdzenie krążenia. „H” (head/hypothermia) – to wskazówka, by ocenić, czy poszkodowany nie ma ran głowy oraz hipotermii. „E” (everything else) – dotyczy natomiast wszystkich pozostałych czynności, których uprzednio nie wykonał medyk, np. badania brzucha.

Fot. mjr ANDRZEJ SULICH

Wielu trudności uczestnikom ćwiczeń nastręczało też przetransportowanie rannego przy pomocy rolowanych noszy SKED do miejsca oddalonego o kilka kilometrów, ponieważ trasa tego zdania przebiegała przez specjalnie przygotowany tor z przeszkodami, na którym należało się czołgać i pokonać przeszkodę wodną, nie zapominając przy tym o potrzebie nieustannego monitorowania stanu zdrowia rannej osoby. Następnie czekał żołnierzy na wirtualnej strzelnicy test ze swoich umiejętności strzeleckich, umiejętności nawigowania po zmierzchu w nieznanym sobie terenie oraz przeniesienie 20 drewnianych belek na odległość 30 metrów. W ramach „odpoczynku” od zmagań fizycznych organizatorzy zawodów zafundowali uczestnikom test nt. wymaganej od nich wiedzy medycznej.

Fot. mjr ANDRZEJ SULICH

Zwieńczeniem Best Medic Competition dla jego zawodników był sprawdzian ze znajomości procedur Prolonged Field Care – tj. opieki nad poszkodowanym w czasie przedłużającej się procedury ewakuacji medycznej.

Fot. mjr ANDRZEJ SULICH
Przemek Miller

Analityk wojskowy. Przewiduje, analizuje, obserwuje i celnie ubiega otaczającą nas rzeczywistość natłoku zdarzeń i chaosu medialnego. Bezkompromisowy tropiciel niewygodnych faktów, szczery do „bólu” w analizach i ocenach. Ma szeroką wiedzę z zakresu łączności satelitarnej, systemu GPS NAVSTAR, GLONASS, COSPAS-SARSAT, GMDSS oraz morskich systemów bezpieczeństwa SOLAS. Fotografuje na kliszy. Miłośnik wiślanego Urzecza i zapalony spinningista.

5 komentarzy
  1. Panie majorze Mariusz Łapeta. Nie był Pan na tych ćwiczeniach i nie jest Pan autorem tych zdjęć. Wszystkie zamieszczone przez Pana zdjęcia ja wykonałem. Proszę sprostować podpisy pod tymi zdjęciami.

  2. Panie Majorze Łapeta, opublikował Pan zdjęcia bez zgody autora, podpisując się pod nimi, ze to Pan je wykonał. Wobec tego złamał Pan prawa autorskie. Nie jest to fajne…myślałam, że jako oficer ma Pan pojęcie co to są prawa autorskie i jakie mogą być tego konsekwencje…
    Autorem tych zdjęć jest Major ANDRZEJ SULICH.

  3. Przepraszamy za omyłkowe błędnie podpisanie autora fotografii. Naprawiliśmy błąd.Autorem oczywiście jest major ANDRZEJ SULICH

  4. Witam serdecznie;-)sprawa autorstwa zdjęć oraz nieporozumienie które powstało z powodu ich publikacji zostało wyjasnione z osobą zainteresowana a jednocześnie autorem zdjęć. Zdjęcia otrzymałem od operatorów JWA i przekazałem do redakcji w celu ich publikacji nie mając pojęcia że zostaną podpisane moim nazwiskiem. Kto nic nie robi nie popełnia błędow;-) Za nieporozumienie oczywiście przepraszam i chciałbym nadmienić ze moj telefon jest powszechnie dostępny i w celu wyjaśnienia można było po prostu zadzwonić -tak załatwiają sprawę oficerowie;-).Z wyrazami szacunku mjr Mariusz Łapeta nieetatowy rzecznik prasowy JWA.

Zostaw odpowiedź

Twój adres email nie zostanie opublikowany.