W sierpniu 2020 r. Rosjanie entuzjastycznie zainaugurowali podbój Arktyki z wykorzystaniem atomu, który może niestety spowodować dużo bardziej niszczące skutki aniżeli klasyczny militarny atak jądrowy. Ten fakt wiąże się ewidentnie z imperialną polityką Kremla co do terenów arktycznych.
Wybuchowy reaktor
Największą wadą technologiczną zainstalowanego na pokładzie „Akademika Łomonosowa” reaktora jest jego duża niestabilność przy małej mocy i każdy nagły wzrost ilości wytwarzanej pary może spowodować niekontrolowane zwiększenie ilości wytworzonej przez reaktor energii. Działanie takie następnie prowadzi do niekontrolowanego wzrostu mocy reaktora, a stąd już tylko jeden krok do katastrofy. To właśnie niekontrolowany wzrost mocy i temperatury może być przyczyną eksplozji pary wodnej znajdującej się we wnętrzu reaktora, w wyniku której zostanie zniszczona jego osłona antyradiacyjna, która pokrywa reaktor. Konsekwencją eksplozji będzie następnie wybuch pożaru, który stopi grafitowe pręty, a do atmosfery przedostanie się radioaktywny pył. Dodatkowe wątpliwości co do słuszności realizowanego z zapałem przez Rosjan projektu budzi też bezpieczeństwo nawigacyjne całej instalacji, która będzie eksploatowana na wyjątkowo trudnych i burzliwych wodach, które na dodatek sezonowo pokrywają się warstwą grubego lodu.
Serwis niepotrzebny
Bardzo ważną rolę w bezpiecznej eksploatacji pływającej elektrowni będzie również odgrywała konserwacja i nadzór techniczny. I tu znowu niespodzianka, ponieważ Rosjanie przewidują zaledwie dwa remonty stoczniowe na 40 lat! w czasie eksploatacji instalacji, a to zdecydowanie za mało jak na warunki, w których przyjdzie jej funkcjonować.
Świat tego nie chce
Protesty przeciwko rosyjskiej pływającej siłowni jądrowej „Akademik Łomonosow” nie wynikają jedynie ze względów ekologicznych, technicznych oraz technologicznych, ale również i terrorystycznych, ponieważ może ona zawsze stać się celem ataku samobójców vide amerykański niszczyciel rakietowy USS Cole 12.10.2000 r. w jemeńskim porcie Aden. Wiadomo nie od dziś, że lista „genialnych” cudów radzieckiej i rosyjskiej techniki ze względu na wyjątkowo słaby, żeby nie powiedzieć niestaranny, a wręcz niechlujny sposób wykonania była, jest i będzie bardzo zawodna. Przykładem na to jest elektrownia w Czarnobylu, atomowe okręty podwodne Komsomolec i Kursk oraz położona nad Zatoką Fińską 80 km od Petersburga elektrownia jądrowa Sosnowy Bór, w której dochodziło już do poważnych awarii. W wyniku czego do atmosfery przedostały się radioaktywne opary. Elektrownia w Sosnowym Borze wykorzystuje cztery zmodernizowane i ponoć „bezpieczne” reaktory grafitowe RBMK, które do użytku zostały oddane w latach 1973-1981.
Made in Russia
Rosyjscy eksperci uważają nadal, że po modernizacji reaktory RBMK są niezawodne i spełniają światowe normy bezpieczeństwa, ale jak widać wciąż dochodzi w nich do poważnych awarii, które zawsze mogą skończyć się, tak jak ta w Czarnobylu.
Koszt budowy pływającej siłowni jądrowej oblicza się na około 220-250 mln. dolarów. Pierwsza pływająca jądrowa instalacja będzie zdolna do zasilania w energię 200-tysięcznego miasta.
Sześć kolejnych pływających elektrowni, które do eksploatacji trafią do 2030 r., będzie wyposażonych w dużo większe reaktory z atomowych okrętów podwodnych – o mocy 300-400 MW. Władze Rosji zapowiadają, że chcą wykorzystać pływające elektrownie atomowe do dostaw energii i ciepła w trudno dostępnych regionach, np. na Dalekiej Północy.
Wyszło szydło z worka
I tu de facto poznajemy prawdziwą, głęboko skrywaną przez Rosjan prawdę. Otóż rosyjski projekt, który zakładał pierwotnie potrzebę zlikwidowania dużego deficytu energetycznego na najbiedniejszych i słabo rozwiniętych północnych terenach kraju okazał się jak to w Rosji bywa w tego typu sprawach zwykłą przykrywką dla partykularnego interesu armii.
W Siewierodwińsku znajduje się bowiem ze strategicznego punktu widzenia bardzo ważna dla rosyjskiej floty stocznia Siewmasz – największa na świecie stocznia, która buduje atomowe okręty podwodne. W ostatnich latach wielokrotnie zdarzały się już przypadki, że przerywano w niej pracę z powodu wielogodzinnej przerwy w dostawie energii elektrycznej. Stocznia Siewasz jest ponadto dla WMF (Wojenno-Morskoj-Fłot) istotnym ogniwem w rozwoju Floty Północnej, która przechodzi poważną restrukturyzację, polegającą na wymianie atomowych okrętów podwodnych, z których utylizowane są obecnie 34, a na dalszą likwidację czeka około 50 kolejnych. Rocznie można w stoczni Siewmasz zutylizować do około 20 okrętów podwodnych. Nie pracowała stocznia i nie pracowały również wojskowe stacje radiolokacyjne wchodzące w skład rosyjskich wojsk kosmicznych, gdzie pełnią ważną rolę w systemie wczesnego wykrywania rakiet balistycznych i pozwalają obserwować NATO-wskie próby rakiet na poligonach w Norwegii i Szwecji.
Zwiększone zapotrzebowanie na energię elektryczną w stoczni Siewmasz i Centrum Remontowym „Zwiezdoczka” wynika również z realizacji ambitnego planu modernizacji atomowych okrętów podwodnych.
Sen o potędze
Armatorem pływających siłowni nuklearnych będzie Murmańska Kompania Żeglugowa, która jest obecnie w posiadaniu siedmiu lodołamaczy atomowych i jednego atomowego statku handlowego, które są wyposażone w reaktory o mocy od 29 do 54 MW. Oprócz tego rosyjska administracja planuje, że pływające instalacje jądrowe okolą szczelnie nie tylko północne wybrzeże Europy, ale również dalekowschodnie wybrzeże Rosji. Urzędnicy Ministerstwa Energii Atomowej i przedsiębiorstwa Rosenergoatom wśród potencjalnych miejsc ich eksploatacji wymieniają również Pietropawłowsk Kamczacki, Nachodzę, Nikołajewsk nad Amurem, Norylsk, Dudinkę, Anadyr, Pewek, Chabarowsk, Rudnają Pristań oraz Sowiecką Gawań. Dalekowschodnie instalacje jądrowe budzą uzasadnione obawy Japonii i Południowej Korei, które nie dowierzają w bezpieczeństwo projektowanych elektrowni. Kraje te obawiają się ewentualnego skażenia bogatych w ryby łowisk oraz tego jak Rosjanie rozwiążą problem składowania odpadów nuklearnych, które będą produktem ubocznym elektrowni.
Podobnego zdania jest również Charles Digges z norweskiej fundacji ekologicznej Bellona, który w wywiadzie udzielonym agencji prasowej Associated Press powiedział, że pływające elektrownie atomowe są niebezpieczne.
Odmiennego zdania w tej kwestii są oczywiście rosyjscy eksperci nuklearni twierdzą, którzy twierdzą, że obawy światowej opinii publicznej są bezpodstawne. Szef rosyjskiej Federalnej Agencji Energii Atomowej, powiedział agencji Itar-Tass, że platformy na pewno nie będą „pływającym czarnobylem”.
Wiadomo nie od dziś, że Rosja boryka się także z problemem wielu dzikich wysypisk atomowych, które trwale degradują środowisko naturalne – tj. najczęściej bogate w pokarm wody morskie, na których swoje strefy ekonomiczne mają również inne kraje, a wiadomo, że skażona radioaktywnie woda bezpowrotnie zabija i niszczy bogate łowiska, które niejednokrotnie są jedynym źródłem dochodu dla gospodarek tamtejszych państw.
Technologia na export
Rosjanie w ww. projekcie widzą także swoisty „przebój” eksportowy, który może „uszczęśliwić” wielu potencjalnych odbiorców z Azji, wśród których wymienia się Chiny, Indonezję, Tajlandię oraz Bangladesz.
Szkoda, że jest to jedyne antidotum na kryzys energetyczny w Rosji, ponieważ geolodzy oceniają, że dno Morza Barentsa i wody dalekiego wschodu kryją w sobie co najmniej 70 mld baryłek ropy naftowej i gazu. Godne ubolewanie jest to, że Rosjanie nie chcą wzorem Norwegów wykorzystać swojej szansy, bo pod dnem Morza Barentsa znajdują się nadzwyczaj bogate złoża gazu, a przecież XXI w. miał być „epoką gazu”, a nie atomu. Tym bardziej, że gaz ziemny jest łatwy do wydobycia, nie ma z nim problemów w transporcie i jest przede wszystkim dużo bardziej przyjazny dla środowiska aniżeli promieniotwórczy i groźny atom, a jeżeli już dojdzie do wycieku to nie powoduje katastrofy, ponieważ szybko się rozwiewa.
Pomysł budowy pływających elektrowni jądrowych w obliczu dużego kryzysu energetycznego z jakim od lat na północy zmaga się Rosja może nie jest zły, ale jakość wykonania przyszłej inwestycji na pewno nie napawa nikogo optymizmem, ze względu na niski poziom rosyjskiej techniki nuklearnej. Dlatego wynika z tego potencjalne zagrożenie nie tylko dla Polski, ale również całej Europy, która już raz doświadczyła „dobrodziejstw” radzieckiej energetyki jądrowej.
Europejczycy zapamiętali na długie lata, że wybuch w czarnobylskiej siłowni był największą katastrofą w dziejach cywilnej energetyki jądrowej, a po wybuchu reaktora siła promieniowania równała się wybuchowi co najmniej 500 bomb atomowych, jakie Amerykanie zrzucili na Hiroszimę.
To się nie sprawdziło
Idea korzystania z energii jądrowej na wodzie jest stara. W latach 50. XX w., gdy energetyka atomowa jeszcze była w powijakach, wybitny amerykański inżynier marynarki Hyman Rickover, zaczął pracować nad tego typu zasilaniem dla okrętów podwodnych. To on jako pierwszy opracował reaktor wodno-ciśnieniowy, który potem na dobre zawitał do wielu elektrowni atomowych na świecie, a na morzu po raz pierwszy użyto go do zasilania napędu okrętu podwodnego USS Nautilius.
Powracając do rosyjskiego projektu, który ma być ponoć unikatowym i nowatorskim w skali świata to okazuje się jednak, że nie jest to żadne novum, a tym bardziej cudo i powód do dumy. Otóż, aby mieć pełny i niezakłamany obraz sytuacji należy cofnąć się do lat 1968 – 1976 w Panamie, gdzie była już eksploatowana tego typu pływająca instalacja jądrowa. Tyle tylko, że nie przez Rosjan a Amerykanów, którzy jako pierwsi na świecie zbudowali taką elektrownię – „Liberty Sturgis” na potrzeby licznie stacjonujących w strefie Kanału Panamskiego jednostek US Army. Tak więc pomysł wcale do nowatorskich nie należy, a tym bardziej nie można go zaliczyć do „geniuszu” rosyjskiej myśli technicznej XXI w.
Polarny desant
Od 2006 r. Rosjanie ćwiczą się intensywnie w prowadzeniu wszelkiego rodzaju operacji wojskowych w tej strefie klimatycznej. Kilkukrotnie z sukcesem odbyło się już lądowanie kompanii komandosów z 98. Gwardyjskiej Dywizji Powietrzno-Desantowej z Iwanowa w pobliżu dryfującej stacji badawczej Barneo. Ci sami żołnierze pozorowali następnie zajęcie lotniska wojskowego Temp na Wyspie Kotielnyj, która wchodzi w skład Archipelagu Wysp Nowosyberyjskich. Tymi prestiżowymi działaniami oddziałów specjalnych osobiście dowodził dowódca wojsk powietrzno-desantowych na terenie Czeczenii gen. Władimir Szamanow.
Pokazowe akcje rosyjskich komandosów na terenie Arktyki to nie tylko propaganda, pokaz siły i nowoczesnego sprzętu bojowego jakim dysponują, ale również fakt wyjątkowo dobrze przemyślanej i zaplanowanej długofalowej strategii władz Federacji Rosyjskiej. NATO-wscy analitycy podkreślają, że Rosjanie mają w swoim arsenale cały szereg arktycznych „nowalijek” jak chociażby rakietowo-artyleryjskie wyrzutnie przeciwlotnicze Pancyr, zenitowy kompleks rakietowy Tor-M2DT czy skuteczne wyrzutnie rakiet klasy ziemia-ziemia Smiercz i Grad.
W tych podbojach pomaga Rosji również jedyna w świecie flota lodołamaczy z napędem nuklearnym, których jest dziś pięć a trzy kolejne są już w budowie. Do swojej dyspozycji na terenie Arktyki Rosjanie mają 25 wojskowych baz.
Poza flotą nawodną i podwodną oraz bazami marynarki wojennej zlokalizowanymi w okolicach Murmańska powstają nowe na Ziemi Franciszka Józefa, Nowej Ziemi, na Przylądku Otto Schmidta, na Wyspie Kotielnyj i Wyspie Wrangla. Połączonemu dowództwu podlega dziś 14. Korpus Armijny w sile około 11 tys. żołnierzy, w skład którego wchodzą dwie brygady strzelców zmechanizowanych oraz jedna piechoty morskiej.