Pamiątką, o której wszyscy chcieliby już raz na zawsze zapomnieć
w Europie, jest znajdująca się na dnie Morza Bałtyckiego poniemiecka broń chemiczna, którą produkowano w piętnastu zakładach chemicznych wchodzących w skład koncernu IG Farben.
W wyniku jej użycia w okresie I wojny światowej zatruciu uległo ok. 1,4 mln ludzi, z czego ok. 140 tys. zmarło. Sposoby jej pozbywania się zapadły 2 sierpnia 1945 r. w Poczdamie i niestety niewiele miały wspólnego z procesem specjalistycznej utylizacji.
Na skutki nieprzemyślanej polityki aliantów nie trzeba było długo czekać. Od połowy lat 90. XX w. zaobserwowano gwałtowny wzrost liczby zachorowań na raka płuc i skóry wśród szwedzkich i duńskich rybaków wypływających na łowiska między Bornholmem a Gotlandią. To typowe skutki działania iperytu. Skorodowane kontenery ze śmiertelną trucizną wkrótce ulegną całkowitemu zniszczeniu, uwalniając do wód Bałtyku gigantyczne ilości śmiercionośnych toksyn.
Europejskie „tradycje”
Europa ma bardzo długą historię stosowania broni chemicznej w wielu konfliktach zbrojnych. W 1241 r. związków arsenu i siarki użyto w bitwie pod Legnicą. Ataki chemiczne przeprowadzali też antyczni stratedzy, którzy po ten rodzaj broni sięgnęli również w okresie trwania wojny peloponeskiej oraz w zaciekłych potyczkach morskich w okresie panowania Hannibala.
W latach 1945-1948 w czterech strefach okupacyjnych alianci odnaleźli 296.103 ton bojowych środków trujących (BST). Na konferencji w Poczdamie 2 sierpnia 1945 r. postanowili je zatopić. Wybór Amerykanów, Brytyjczyków, Francuzów oraz Rosjan padł na Głębię Bornholmską i Gotlandzką, jako najbezpieczniejsze. Głębokość pierwszej waha się od 70 do 105 m, drugiej dochodzi do 249 m, lecz tu do zatopień wybrano miejsca płytsze, od 70 do 120 m.
Faktyczna ilość odnalezionej broni „C” jest znacznie większa. Doszły bowiem do niej jeszcze zapasy, pamiętające I wojnę światową. Władze okupacyjne nigdy nie ewidencjonowały staroci, bo były tak skorodowane, że decydowano się je topić natychmiast, już w lecie 1945 r.
Zabetonowana amunicja
Broń „C” demilitaryzowanych Niemiec postanowiono topić ze względu na czasochłonność i duże koszty chemicznych metod biodegradacji tych środków. To było proste i na ówczesne czasy skuteczne rozwiązanie problemu. Zatopienia miały odbywać się wyłącznie w starannie wyznaczonych strefach, które położeniem gwarantowały ochronę śmiercionośnego ładunku.
Alianci napotkali na duże trudności związane z likwidacją zgromadzonych zapasów broni chemicznej, bo występowała ona nie tylko w postaci różnej wielkości pojemników i kontenerów od 100 do 1.500 l, ale i elaborowanej amunicji takiej jak bomby lotnicze, pociski artyleryjskie, granaty a nawet miny. Najbardziej profesjonalnie podchodzili do sprawy Brytyjczycy, Amerykanie i Francuzi. Rygorystycznie trzymali się ustanowionych przez siebie zasad ww. postępowania. Większość zatopień była planowana starannie i z dużym wyprzedzeniem. Zwracano uwagę na najdrobniejsze detale, nie mówiąc już o pogodzie, która była warunkiem sine qua non powodzenia całej misji. Błędną decyzją było jedynie topienie na głębokości 30 m w Małym Bełcie tabunu i fosgenu. Na szczęście nie zatapiano tak luzem skrzyń z amunicją chemiczną, a całe statki i barki, dzięki czemu wykluczono ryzyko przemieszczania się ładunku po dnie. Jednak obawy okolicznej ludności i względy bezpieczeństwa zadecydowały, że na przełomie lat 1959-1960 wydobyto tę amunicję, zabetonowano w bloki i ponownie posłano na dno. Tym razem na obszarze Zatoki Biskajskiej, na kilkusetmetrową głębokość. Operacja wydobycia, zabetonowania i transportu w nowe miejsce kosztowała wtedy ok. 30 milionów dolarów.
Zrzut w drodze i po drodze…
Najgorzej z BST obchodzili się lekkomyślni Rosjanie. W latach 1947-1948 oficjalnie zatopili na wschód od Bornholmu oraz koło Gotlandii 12 tys. ton pojemników, pocisków artyleryjskich, bomb lotniczych i granatów, które zawierały iperyt siarkowy, clark I, clark II, adamsyt, sole cyjanowe oraz kwas pruski. Z relacji naocznych świadków – pracowników portów wynika, że ładunki z militarną chemią wywożono w morze już w lipcu, sierpniu i wrześniu 1945 r. Wynika z tego, że Rosjanie w dwóch wymienionych miejscach mogli zatopić ok. 50 tys. ton amunicji chemicznej.
Czy oficjalne dane dotyczące ilości zatopionej w morzu broni „C” są prawdziwe? Powiedziałbym, że nie. Rosjanie nadal nie chcą ujawnić wielu szczegółów dotyczących ilości, rodzajów oraz miejsc zatopionych środków. Mimo, że zgodnie z ustaleniami BST powinny znajdować się tylko i wyłącznie w rejonach i miejscach ściśle określonych i oznakowanych na mapach morskich, Rosjanie topili je nader niechlujnie i beztrosko. Amunicja była najczęściej zrzucana z płynących statków w drewnianych skrzyniach prosto do wody. Często przy złej pogodzie Rosjanie mieli trudności z napłynięciem w wyznaczone miejsce. Zatopień dokonywali więc, gdzie popadło – poza wyznaczonymi strefami, jeszcze w czasie transportu na najbardziej uczęszczanych torach wodnych, gdzie operowali rybacy i żegluga cywilna. Często topiona w drewnianych skrzyniach amunicja dryfowała w dowolnym kierunku, poza wyznaczony rewir. W owym czasie nagminne były wyrzucenia skrzyń na brzegi Bornholmu, Szwecji, a nawet Polski. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że w bliskim sąsiedztwie lądu – Głębi Gdańskiej również potajemnie porzucili broń chemiczną. Potwierdza to epizod sprzed 57 lat, kiedy to wydobyto tam znaczną ilość amunicji chemicznej i w tym samym czasie fale morskie wyrzuciły w okolicy turystycznej Juraty beczkę z iperytem siarkowym. Według dr Marzeny Stempień-Sałek z Instytutu Nauk Geologicznych PAN złożony na obszarze Głębi Gdańskiej ładunek pokryty jest prawdopodobnie warstwą 10-centymetrowego osadu z dna morza, gdyż wskutek słabych prądów żwiry, piaski, mułu i iły odkładają się tam wyjątkowo wolno. Geolog ostrzega, że jeśli dojdzie do skażenia wód chemikaliami, będzie się ono utrzymywać przez dziesiątki lat, bo Bałtyk jest morzem zamkniętym i pełna wymiana wody następuje w nim dopiero po 42 latach.
Historia jednego kapitana
W maju 1947 r. kpt. Konstanty Pietrowicz Terskow otrzymał rozkaz udania się do niemieckiego Schwerin, gdzie stacjonowała kwatera główna dowództwa sowieckich sił zbrojnych. Na czym będzie polegało jego zadanie, miał się dowiedzieć na miejscu. W tym czasie w magazynach w Valgast znajdowało się 45-50.000 bomb z gazami bojowymi zebranymi z całego obszaru nieistniejącego już niemieckiego imperium III Rzeszy. K.P. Terskow otrzymał pilne polecenie zatopienia tego niechcianego spadku w nieprzekraczalnym terminie siedmiu miesięcy. Jako pierwszy do przyjęcia niebezpiecznego ładunku został wyznaczony obszar dna morskiego leżący zaledwie 56 mil morskich od boi portu w Liepayi.
Z uwagi na trudne warunki pogodowe akcja zatapiania ważących prawie 500 kg bomb przeciągała się. Doszło do dwóch wypadków, w wyniku których nastąpiła eksplozja gazu musztardowego. Jeden członek załogi zmarł, a kilku w stanie ciężkim odtransportowano do szpitala. Przy okazji tych wypadków kpt. Terskow stwierdził ze zdumieniem, że pancerze bomb mają jedynie kilka milimetrów grubości. Każda z nich zawierała przynajmniej 250 kg BST.
Szukając spokojniejszego miejsca na pozbycie się ładunku Terskow udał się w rejon Bornholmu, 5-6 km od wysepki Christianzee tj. ok. 100 km od polskich wybrzeży. Tam kontynuował dzikie zatapianie BST. Nie wszystkie bomby chciały osiąść na dnie, część z nich opadła jedynie na głębokość kilku-kilkunastu metrów i tam została zawieszona w toni wodnej. Później niektóre zostały wyrzucone przez prądy morskie na plaże Szwecji,
o czym wielokrotnie donosiła prasa.
Zgodnie z zaleceniami międzynarodowej komisji bomby powinny być zatapiane na głębokości ponad 100 m, ale z realizacją były u Rosjan „pewne” problemy. Statki, którymi dysponował kpt. Terskow, nie miały łańcuchów kotwicznych odpowiedniej długości. Nie mogły więc prawidłowo rzucać kotwicy. Dlatego bomby zostały rozrzucone, gdzie popadło na obszarze o promieniu ok. 5 mil. Niestety, jest pewne, że w ciągu 72 lat prądy morskie rozniosły trujące składowisko po całym morzu.
Wypadki
Do najtragiczniejszego w skutkach wypadku z bronią „C” doszło w lipcu 1955 r. w Darłówku. Fale wyrzuciły na brzeg skorodowany pojemnik, z którego wydobywała się brunatno-czarna ciecz. Nieświadome zagrożenia dzieci bawiły się na plaży w pobliżu wyciekającej substancji.
I już po ok. 30 minutach wystąpiły u nich pierwsze objawy poparzenia iperytem siarkowym. W wypadku tym skażonych zostało ponad 100 dzieci, z czego u czworga stwierdzono nieodwracalne uszkodzenie oczu. Stało się tak, bo ofiary zbyt późno otrzymały fachową pomoc, a przybyli na miejsce lekarze nie potrafili precyzyjnie rozpoznać nagłych przyczyn porażenia. Nikt z nich nie powiązał pojawiających się na skórze dużych zaczerwienień z działaniem iperytu siarkowego. Skażeniu uległ też duży fragment plaży, potem zamknięty i odkażany chlorowanym wapnem.
Pierwsza dekada lat powojennych dowiodła, że topienie BST w morzu nie zagwarantowało bezpieczeństwa ludziom i terenom nadmorskim. Podobne zdarzenia odnotowano także w Danii, Szwecji, Niemczech, na Litwie i Łotwie.
Kolejne skażenia plaż w Kołobrzegu i Dziwnowie oraz kutrów rybackich zdarzały się przez następne czterdzieści lat. Ostatni poważny wypadek trafił się 9 stycznia 1997 r. Skażeniu uległa załoga kutra WŁA 206 z Władysławowa, która łowiła w odległości 30 mil na północ od macierzystego portu. W miejscu przez, które wiódł kiedyś szlak transportu BST w kierunku Głębi Gotlandzkiej, rybacy wyłowili ok. 5 kg bryłę przypominającą wyglądem glinę. Nieświadomi zagrożenia przywieźli ją zaplątaną w sieci do portu. Bezpośredni kontakt z substancją spowodował u nich objawy poparzenia iperytem siarkowym. Ośmiu członków załogi hospitalizowano, a czterech z nich przeszło poważne kilkutygodniowe specjalistyczne leczenie w szpitalu.
W sumie na wodach należących do Polskiej Wyłącznej Strefy Ekonomicznej zdarzyło się 16 oficjalnie udokumentowanych wypadków z BST. Niestety, brak wielu danych nie pozwala na pełne zobrazowanie skali problemu, bo wiele zdarzeń nigdy nie było odnotowanych. Do największej liczby incydentów z udziałem BST dochodzi w Danii.
Glina toczy się po dnie
Po upływie ponad 72 lat cienkościenne korpusy bomb lotniczych stały się cieńsze o 2-3,5 mm w stosunku do pierwotnej grubości – ocenia kmdr Tadeusz Kasperek, były kierownik Zakładu Obrony Przeciwchemicznej na Wydziale Nawigacji i Uzbrojenia Okrętowego Akademii Marynarki Wojennej. Korozja doprowadzi do zwiększonego uwalniania ich trującej zawartości. Z badań stanu zatopionych BST przeprowadzonych pod koniec lat 90. XX w. przez marynarkę wojenną Niemiec wynika, że amunicja jest już skorodowana w przeszło 80%. Wniosek: coraz częściej będzie dochodziło do wyrzucania na brzeg morza lub zaplątywania się w rybackie sieci nieznanych brunatno-czarnych brył.
Dzieje się tak najczęściej z zagęszczonym iperytem siarkowym, który ma konsystencję gliny i przyjmuje formy trudne do naturalnego rozdrobnienia. Toksyczność iperytu siarkowego w takiej bryle może być niezmieniona nawet przez sto lat, a kulisty kształt umożliwia jej swobodne przemieszczanie się po dnie na duże odległości, wskutek prądów dennych i falowania wody. Dlatego nie możemy mieć pewności, że taka „niespodzianka” nie pojawi się nagle na którejś z polskich plaż w szczycie sezonu urlopowego.
Rybak-przeciwchemik
Wszystkie dotychczasowe wypadki z udziałem BST oraz ich reperkusje wynikały ze słabej znajomości zasad postępowania, choć wielokrotnie informowano ludzi o grożącym niebezpieczeństwie. Załogi kutrów rybackich były informowane przez Urzędy Morskie, że przypadki wyłowienia śmiercionośnej chemii mogą z upływem lat zdarzać się częściej. Mimo, że rybacy dysponują dobrej jakości mapami nawigacyjnymi, na których naniesiono miejsca zatopienia BST jako nie zalecone do połowu ryb i kotwiczenia, zakazy zarzucania tam sieci nagminnie były łamane. Przykładem rozsądnego zachowania w obliczu zetknięcia się z trucizną było postępowanie w lipcu 1969 r. szypra kutra UST 3, który w obliczu realnego zagrożenia zdecydował o użyciu specjalnego pakietu przeciwchemicznego, dzięki czemu udało zapobiec się tragedii. Niestety, właściwe reakcje należały i należą do rzadkości. Niefrasobliwość, niewiedza i pogoń za zyskiem są powodem nieszczęść, których można by uniknąć.
Zupełnie inaczej podchodzą do problemu Duńczycy i Szwedzi, którzy przed laty postawili przeszkolić rybaków oraz wyposażyć ich w skuteczne zestawy przeciwchemiczne. Rybacy w obu krajach skandynawskich odbywają specjalistyczne zajęcia, na których poznają cechy charakterystyczne groźnych substancji. Ponadto zobowiązani są do stosowania i przestrzegania obowiązujących procedur w przypadku kontaktu z BST. Podobne zarządzenia i procedury zostały także opracowane w 1997 r. przez urzędy morskie w Gdyni, Słupsku i Szczecinie, ale niewielu rybaków stosuje się do nich, a niektórzy w ogóle o nich nie wiedzą. Największym i jedynym w kraju profesjonalistą w dziedzinie przeciwdziałania, neutralizowania oraz edukowania w ww. temacie jest tu Marynarka Wojenna RP z jej specjalistycznymi pododdziałami chemicznymi, które wielokrotnie służyły pomocą poszkodowanym.
Państwo zapomniało
Wydaje się, że ze strony państwa tj. jego właściwych instytucji, potrzebna jest zakrojona na szeroką skalę akcja edukacyjna, która uzmysłowi społeczeństwu skalę problemu. Szkoda, że przez tyle lat Ministerstwo Ochrony Środowiska nie pokusiło się o zrobienie analizy na temat wpływu BST zatopionych w Polskiej Wyłącznej Strefie Ekonomicznej. Dziś wiedza na ten temat jest wciąż uboga. Nadal nieznany jest faktyczny wpływ na faunę i florę Bałtyku arsenu, który zawierają iperyt siarkowy, luizyt, adamsyt, clark I i clark II. Nie ma też wiarygodnych badań, które wykluczyłyby hipotezę jego kumulacji w biosferze np. w rybach. Wiadomo tylko, że rozpuszczalność arsenu w wodzie morskiej prowadzi do jego czasowej koncentracji w bezpośrednim otoczeniu. Zatopione środki trujące w różnym stopniu reagują z wodą morską. Na ogół w wyniku hydrolizy powstają zupełnie nietoksyczne związki, ale w wypadku iperytu siarkowego tworzą się zupełnie nowe substancje o dużej toksyczności.
Broń „C” jest także poważnym zagrożeniem dla naszego wybrzeża, bo pod wpływem korozji uwolniony środek trujący, poddany działaniu falowania wody i prądów dennych może zostać wyrzucony w dowolnym miejscu wybrzeża. Zdarzenia takie są możliwe, szczególnie w okresach silnych wiatrów i sztormów w ciągu całego roku. Mimo to nie prowadzi się stałego monitoringu miejsc, gdzie oficjalnie dokonywano zatopień BST, nie mówiąc już o dzikich wysypiskach takich jak Głębia Gdańska czy szlaki transportu tych środków.
W Polsce nie prowadzi się również poszukiwania nowych, nieznanych dotąd miejsc topienia BST. Nikogo nie interesuje także stan skorodowania amunicji chemicznej i pojemników zawierających truciznę. Nie ma planów dotyczących neutralizacji broni chemicznej w Polskiej Wyłącznej Strefie Ekonomicznej. Przypuszczalnie koszty całego przedsięwzięcia wyniosłyby ok. 10 mld dolarów, a sama operacja zajęłaby ok. 12 lat.
Odpowiedzialne za nasze bezpieczeństwo władze nadal nie widzą potrzeby stworzenia jednego systemu współdziałania różnych służb i instytucji, którego rolą byłoby ujednolicenie sposobu reagowania oraz prowadzenie działalności szkoleniowo-edukacyjnej wszystkich, którzy związani są z morzem. Miejmy nadzieję, że rosnące zagrożenie ze strony samoczynnie uwalniających się BST w końcu wymusi na politykach i urzędnikach zwrócenie większej uwagi na ów zapomniany problem.
Sprawa zatopionych BST stała się niezwykle istotna po podjęciu decyzji o budowie gazociągu północnego Nord Stream I, ponieważ jego trasa przebiegała właśnie przez składowiska zatopionej broni. W 2009 r. Polska objęła przewodnictwo nad unijnym projektem dotyczącym sporządzeniem rzetelnych map dna Morza Bałtyckiego. Wiążę się to także z zatopioną amunicją chemiczną. Może przysłuży się temu również wrzawa związana z budową po dnie Bałtyku rosyjsko-niemieckiego gazociągu Nord Stream II.
Statki na dno
Po długich latach zmowy milczenia i wielu naciskach ze strony ekologów do zatopienia broni chemicznej w latach 50. XX w. w rejonie na wschód od Bornholmu w ilości 300 ton oraz w 1964 r. w Morzu Norweskim na głębokości 3.100 m (w postaci bloków betonowych) przyznała się również była NRD. Najmniej BST zatopili Francuzi, zaledwie dwa statki z ilością 1,5 tys. ton. Amerykanie i Brytyjczycy zatopili w latach 1945-1948 ok. 34 poniemieckich statków z ok. 130 tys. ton BST.
W październiku 1990 r. Szwedzkie organizacje ekologiczne wraz z badaczem Byornem Okkerlundem poinformowały opinię publiczną o leżących na dnie cieśniny Skagerrak resztkach dziewięciu niemieckich okrętów z ok. 18 tys. ton amunicji na pokładach. Szwedzcy naukowcy podają, że w Skagerraku spoczywa de facto 150 tys. ton chemicznych materiałów bojowych. W pobliżu wybrzeży Norwegii i Danii na dnie cieśnin leży również około ok. 50 tys. ton gazów bojowych zatopionych tam przez zachodnich aliantów.
Czym grozi eksplozja?
Śmiercionośne zaśmiecanie Bałtyku nie zakończyło się w 1948 r. Niemieccy dziennikarze ujawnili w 1991 r. dokumenty, z których wynika, że marynarka wojenna b. NRD zatapiała w Bałtyku broń chemiczną aż do 1968 r. Nie można wykluczyć, że podobnie postępowała również marynarka wojenna ZSRR jeszcze do lat 70. XX w.
Po raz kolejny „cegiełkę” do chemicznego menu Morza Bałtyckiego Rosjanie dołożyli w latach 1989-1992 kiedy to po raz kolejny postanowili nie dbając absolutnie o środowisko naturalne Europy pozbyć się tanio i szybko dużej ilości swojego aktualnego chemicznego arsenału, który był zmagazynowany na terenie dawnych bazach wojskowych ZSRR na Łotwie i w Estonii. Najwięcej toksycznych ładunków znajdowało się w bazie w łotewskim porcie Lipawa. Rosjanie nie mieli pieniędzy ani tym bardziej chęci na ich wywóz oraz utylizację. W rozpadającym się finansowo i moralnie Sztabie Generalnym Armii Radzieckiej ostatnie miejsce zajmowała bowiem troska o środowisko naturalne czy bezpieczeństwo mieszkańców Polski, Szwecji i Danii. Dlatego z czysto ekonomicznych powodów podjęto po raz kolejny prostą decyzję o zatopieniu arsenału BST w i tak mocno „nadziewanym” chemią Bałtyku.
Petersburski Instytut Chemii Stosowanej stwierdza w raporcie poświęconym chemicznemu składowisku w Bałtyku: „Biorąc pod uwagę czas, przez jaki chemikalia spoczywały na dnie, możliwość wycieku na dużą skalę jest mało prawdopodobna. Jednak nie można wykluczyć eksplozji któregoś z ładunków.
W takim wypadku substancje chemiczne mogą zostać wyniesione przez prądy morskie na brzeg i spowodować zagrożenie dla ludzi, którzy będą mieli jakikolwiek kontakt z wodą morską. Rejon skażenia może objąć nawet 100 km wybrzeża. Fauna morska zostanie natomiast zniszczona prawie całkowicie”.
Natomiast, eksperci z rosyjskiego stowarzyszenia Oceanotechnika posuwają się nawet dalej w pesymizmie. Zgodnie z ich przewidywaniami korozja spowoduje pękanie pojemników z gazami (prócz gazu musztardowego pojemniki zawierają iperyt, fosfogen i difosfogen) już w najbliższych latach. Kassandryczne przepowiednie ekspertów Oceanotechniki potwierdzają rzetelne badania stanu pojemników przeprowadzone przez rosyjskie okręty podwodne wskazujące, że osłony bomb lotniczych są coraz bardziej przerdzewiałe. Emerytowany kontradmirał Floty Bałtyckiej Wiaczesław Szczerbakow stwierdził że, „armia radziecka popełniła duży błąd zatapiając jednocześnie duże ilości materiałów chemicznych razem z wybuchowymi”.
Miał być Atlantyk
Decyzja o zatopieniu na dnie Bałtyku poniemieckich bojowych środków chemicznych została podjęta w 1945 r. przez wspólną komisję, w której skład wchodzili przedstawiciele ZSRR, USA i Wielkiej Brytanii. Początkowo na miejsce składowania przeznaczono Ocean Atlantycki w rejonie Wysp Owczych.
Z powodu braku dostatecznej ilości jednostek transportowych, ostatecznym miejscem spoczynku śmiercionośnego ładunku stał się Bałtyk w rejonie wyspy Bornholm oraz radzieckiego wówczas portu Liepaya (obecnie Republika Łotewska).