Dzień 22 maja 2010 roku Task Force 49 (JW GROM) Baza Ghazni, Afganistan około 2100 m npm.
Po powrocie z przeszukania kontenera (w poprzednim odcinku) jeszcze tej samej nocy naszą bazę ostrzelali bojownicy z improwizowanych rakiet kal. 105 mm. Wiele dekad wojen i konfliktów z różnymi przeciwnikami nauczyło ich radzenia sobie w każdych warunkach. Byli bardzo skuteczni. Potrafili ustawić pocisk na kilku kamieniach, po czym odpalić go używając do tego między innymi lontu prochowego. Czas odpalenia regulowany był długością lontu, tak dobraną, aby bojownik mógł spokojnie oddalić się bez jakiegokolwiek narażania się na niebezpieczeństwo. Rakieta w dokładnie wyliczonym czasie startowała w wyznaczonym kierunku, przelatując nawet pięć do dziewięciu kilometrów.
Tej właśnie nocy kilka takich rakiet trafiło precyzyjnie w naszą bazę, niszcząc trzy kontenery mieszkalne oraz poważnie raniąc kilku żołnierzy.
Wracamy jednak do naszej akcji. Przed południem spływają informacje od oficera wywiadu o lokalizacji miejsca przetrzymywania zakładników. Mamy dokładne współrzędne compoundu, który usytuowany jest w wiosce zamieszkałej w większości przez ludność sprzyjającą bojownikom.
Dane źródła osobowego są tak szczegółowe, że wystarczy tylko nanieść je na mapę, potwierdzić ze zdjęciami z drona (zwiadowczy UAV) i rozpocząć proces planowania.
Nasza robota wymaga od nas kreatywności, szybkości podejmowania decyzji oraz precyzji i pewności siebie. Przez wiele lat szkoleń każdy operator nabiera niezwykłych umiejętności radzenia sobie w każdych warunkach i dostosowania się do każdej sytuacji, tak aby zadanie postawione przed nim było wykonane. Samo planowanie jest ujęte w pewne schematy, które przyśpieszają nam działanie. Każda akcja jest inna, ale standardy, procedury oraz doświadczenie pozwala nam planować bardzo szybko i skutecznie w określonych limitach czasowych.
Dowódca TF 49 zarządza zbiórkę team leaderów oraz starszych operatorów. Zaczynamy planowanie w kilku wariantach. Opracowujemy schemat działania na obiekcie z podziałem na strefy odpowiedzialności. W tym samym czasie reszta operatorów przygotowuje się do działania. Teraz każdy dowódca sekcji referuje przed dowódcą szturmu swoją propozycję. Właśnie w tym momencie dostajemy informację od operatora drona, że zaczyna się dziwny ruch na obiekcie. Źródło osobowe potwierdza obecność zakładników: ,,Tak są w compoundzie, ale przygotowywani są do przewiezienia w następne miejsce. Porywacze czekają tylko na zapadnięcie zmroku.”
W takich sytuacjach nie można pozwolić na kolejną zmianę lokalizacji, ponieważ możemy stracić zakładników bezpowrotnie. Mamy bardzo dobre warunki pogodowe, co na tej wysokości nie jest normą, a transport lotniczy z naszymi polskimi pilotami jest niezwykle cenny między innymi dlatego, że TF 49 dysponuje niewielką ilością śmigłowców na terenie bazy. Z kolei „request” po śmigłowce naszych koalicjantów to kolejne godziny oczekiwania.
Mamy oczywiście ulubionych pilotów, z którymi każdy lot jest niezwykłą przygodą, szczególnie w warunkach nocnych, kiedy przyziemienia są twarde a piach i kurz po wylądowaniu zasłaniają wszystko. W takich sytuacjach musimy zaufać chłopakom w 100%.
Z naszych „domków” zabieramy broń, sprzęt i wyposażenie. Każdy operator dba o wszystkie drobiazgi przy swoim sprzęcie. Jest to istotny element przygotowań, dzięki któremu w każdych warunkach można bezbłędnie wyciągnąć np. baterie i szybko zmienić je w noktowizorze. Taka sytuacja podczas wielogodzinnych operacji zdarza się często. To samo dotyczy rozmieszczenia środków medycznych np. stazy czy innego wyposażenia niezbędnego do walki.
Podjeżdżamy na lądowisko, piloci dostają krótki briefing gdzie lecą, jak długo mają być na obiekcie, kiedy i gdzie mają po nas przylecieć. Przy operacjach, w których odległości od bazy są duże, piloci wracają na tankowanie, aby następnie, po sygnale od dowódcy szturmu, przylecieć w wyznaczone miejsce wsparcia lub podebrania. Ustalamy zawsze miejsca główne i zapasowe, co daje nam możliwość wyboru w zależności od sytuacji i rozwoju akcji. Zajmujemy wyznaczone miejsca w śmigłowcach i startujemy.
Dolot zajmuje nam około 30 minut. Piękna pogoda i niezwykła przejrzystość powietrza pozwalają nam szczegółowo obserwować teren. Dolatujemy do wioski, podajemy w kolejności czas dolotu za pomocą radia, dublując sygnałami ręcznymi. Piloci podlatują w wyznaczony sektor do lądowania. Pierwsi ze śmigłowca wyskakują snajperzy i ubezpieczenie, którzy biegną do miejsca docelowego. W temperaturze 40 stopni na wysokości 1800 m npm. oraz przy obciążeniu kilkunastoma kilogramami sprzętu, bieg sprinterski na dystansie 400 m, na „bezdechu”, w pyle i kurzu wznieconym przez łopaty naszych Mi 17, to nie lada wyzwanie.
Dobiegamy do drzwi bramy głównej, krótka decyzja: „ładunek”. Otwieramy drzwi metodą wybuchową, następnie opanowujemy strefy odpowiedzialności. Szybki i zdecydowany szturm daje zawsze przewagę, dekoncentruje przeciwnika i pozwala nam na uzyskanie oczekiwanego efektu.
Okazuje się, że w pomieszczeniu nie ma zakładników. W tym samym momencie dostajemy informację od źródła osobowego, że są w innym miejscu. Szybka organizacja, wyznaczenie trasy dojścia i przemieszczamy się marszem ubezpieczonym do kolejnego compoundu, który jest w pobliżu. Wielogodzinne treningi na poligonach oraz praktyka bojowa pozwala na szybką reorganizację i opanowanie kolejnych miejsc.
Kolejny compound i znowu nic. Jednak źródło osobowe twierdzi, że zakładnicy nadal są w wiosce i tym razem jest w stanie wskazać właściwe miejsce. Dowódca podejmuje decyzję szukamy dalej. Czas działa na naszą niekorzyść. Zbliża się zmrok i dostajemy informacje, że bojownicy obserwują nas i szykują się do ataku. Jednak życie zakładników jest najważniejsze, więc idziemy do wskazanego miejsca. W jednym z pomieszczeń, do którego wchodzimy razem z moją sekcją, zastajemy grupę starszych mężczyzn. Naszą uwagę przykuwa jedna szczególna osoba. To mężczyzna około sześćdziesiątki, dobrze ubrany jak na warunki afgańskie, czysty i schludny. Po opanowaniu pomieszczenia zabieramy wszystkie podejrzane osoby na krótkie “rozpytanie” przez oficera wywiadu. Moja sekcja dodatkowo wzmacnia ubezpieczenie, ponieważ informacje o naszej obecności w wiosce zataczają coraz szersze kręgi i możliwość ataku nasila się z każdą chwilą.
Nie znajdujemy zakładników, dowódca operacji podejmuje decyzję o wezwaniu śmigłowców, które lądują już pod osłoną zmroku. Wchodzimy na pokład, zajmuję swoje miejsce przy kabinie pilotów, biorę łyk wody z camelbaka i łapię sektor przez otwarte drzwi. Wracamy do bazy.
Jeszcze wtedy nie wiemy, jak ważną osobę udało nam się zatrzymać i jaki to będzie miało wpływ na nasze życie w ciągu kilku następnych dni.
Niesamowita historia i (tu aplauz) doskonale napisana. Czekam na więcej.
Czuwaj!
Świetny materiał. Dziękuję